KB #38 Staruszek z klasą

share and show love
[Poniższy wpis bierze udział w 38. edycji Karnawału Blogowego RPG, której opiekunem jest Darken. Mimo wyjątkowo zachęcającego do pisania tematu, dotychczas pojawiło się niewiele notek, toteż zachęcam do spojrzenia na Karnawał łaskawym okiem i sięgnięcia po klawiatury. Wczorajsze gry dzisiaj czekają!]


Kiedy nakładem wydawnictwa R. Talsorian Games ukazała się pierwsza edycja Castle Falkenstein dopiero zaczynałam uczyć się czytać - nie chcąc pozostawiać w tej kwestii wątpliwości dodam, że po polsku. Z kolei, gdy nie odbyła się zapowiadana premiera polskiej wersji rzeczonego systemu pojęcie “gry fabularne” było dla mnie równoznaczne z D&D, od którego rozpoczęłam swoją przygodę z RPG.

System, który lubię najbardziej to niemalże mój równolatek. Mogłoby się wydawać, że to uczyni nas naturalnymi towarzyszami zabaw już od najmłodszych lat, jednak poznaliśmy się dość późno - mogłam już wtedy samodzielnie kupować piwo i nocami włóczyć się po krakowskich klubach.

Wstyd się przyznać, ale sama pewnie nigdy nie sięgnęłabym po CF, uznając go za zbyt wiekowy, aby mógł budzić moje zainteresowanie - bo chociaż ja, jak na kobietę przystało, wiecznie mam 18 lat on zdążył już znacząco się zestarzeć. Szczególnie, że w przypadku książek ów nieprzyjemny proces zachodzi zdecydowanie szybciej.

Na szczęście, jest ktoś, kto lepiej ode mnie wie, czego chcę - przynajmniej w kwestii RPG-ów - i podręcznik główny dostałam w prezencie. Nie mogę jednak powiedzieć, niestety!, że w Castle Falkenstein zakochałam się w momencie, w którym ujrzałam okładkę. Ta bowiem do miłości raczej nie zachęca, estetycznie mocno tkwiąc w latach 90. Zresztą, dowiedzieć się, że prezent został zamówiony, a rzeczywiście go otrzymać to czasem dwie zupełnie rozłączne kwestie. Tak było właśnie w tym przypadku.

Nasz, mój i CF, związek zaczął się trzymiesięcznym oczekiwaniem. Jako, że nie znoszę czytać RPG-ów, nie mając sesji w bliskiej perspektywie, potem było kilka obowiązkowych miesięcy leżenia na półce.

Oczywiście, miłość w końcu się pojawiła. Już po kilku pierwszych stronach, kiedy wreszcie zabrałam się za lekturę.

Mnie samą to trochę zdziwiło. Moja świadomość RPG-owa była już wtedy na w miarę sensowym poziomie - w każdym razie, zadawałam sobie z tego, jak bardzo gry fabularne zmieniły się od wydania tego podręcznika. Na myśl nasuwa się więc pytanie o to, co leży u podstaw mojej sympatii do Castle Falkenstein, trudno bowiem podejrzewać mnie w tej kwestii o sentyment. Ten powinnam żywić raczej względem D&D, o którym myślę obecnie jedynie z niechęcią.

Sądzę, że siła Castle Falkenstein tkwi w ponadczasowej prostocie i nieprzerwanym trzymaniu się konkretnej konwencji. To dzięki nim nie odstaje, tak bardzo jak powinien, od wydawanych współcześnie systemów.

Prostą mechanikę naprawdę łatwo opanować. Aby zacząć grać, wystarczy przeczytać kilkanaście stron, napisanych barwnym, zupełnie nie-podręcznikowym językiem. Co więcej, wszystko zostało pomyślane tak, by wspierać budowanie klimatu opowieści - mechanika nie jest więc jedynie systemem turlania (właściwie, zagrywania kart), zapewniającym obecność elementu losowego, lecz integralną częścią systemu, rozumianego również, jako uniwersum, w którym rozgrywają się wydarzenia na sesjach. Nie próbuje być narzędziem uniwersalnym, które da się zastosować w dowolnych realiach, jest jednak doskonale dopasowana do świata Nowej Europy.

Brzmi to, prawdę powiedziawszy, całkiem współcześnie.

Wszystko to sprawia, że - w przeciwieństwie do, na przykład, AD&D - spotkanie z CF nie boli, więcej nawet, może sprawiać przyjemność. Oczywiście, pod warunkiem, że przymknie się oko na mocno już przestarzałą szatę graficzną podręcznika. Jeśli pominąć ten mankament, Castle Falkenstein to jeden z niewielu systemów, w które potrafią zapewnić świetną zabawę - mimo upływu lat.

Śmiem twierdzić, że właśnie ta unikalna właściwość Castle Falkenstein sprawiła, że ostatecznie doczekaliśmy się polskiej wersji podręcznika - nie wyobrażam sobie, aby inny system mógł zostać wydany z tak wielkim opóźnieniem i jednocześnie nadzieją, że komuś jeszcze może się spodobać. Nagła decyzja Copernicusa o wydaniu CF może wydawać się absurdalną próbą wskrzeszenia z dawna zapomnianego produktu - sama myślałam o niej w ten sposób, kiedy ogłoszono datę premiery, wróżąc wydawnictwu finansową klapę. Z drugiej jednak strony: dlaczego nie spróbować, skoro system wciąż ma wiele do zaoferowania, a nie każdy na przestrzeni lat zdołał zaopatrzyć się w angielską wersję podręcznika?

Przecież Castle Falkenstein jest jak wino.

9 komentarzy:

  1. Umówmy się 10k10 osób słyszało o CF. Co do gier, których mechanika jest do zniesienia dziś z własnego podwórka wymienię gry z połowy lat '80, z którymi kontakt przyprawia o podmuch świeżości rodem z WinterFresh. Talislanta i Pendragon - obie machaniki z czasów przed indyjski oraz z czasów przed zabaw kostkami, pulami i szmerami bajerami. Traveller też dałby radę zmieścić się w tej kategorii.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Neurocide:
    Staram się, żeby usłyszało trochę więcej. ;)
    Co do wymienionych przez Ciebie gier: Traveller akurat w moim odczuciu wygląda dość przerażająco :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Blanche, akurat Travellerem zajmuję się obecnie i nie ma się czego bać. To prosta, elegancka mechanika, z której możesz zrobić wszystko, co chcesz. Od Aliens, po Dysfunkcję Rzeczywistości Hamiltona. Możemy jakoś rozwinąć temat (podsyci mój entuzjazm, a sesja 21 :) ).

    Traveller ma kilka odmian, moim zdaniem ta Mongoosowa jest najlesza.

    Co CF, pamiętam jak się zastanawiałem,co to za gra (źle przeczytałem nazwę i sądziłem, że to Zamek Frankenstein). Kiedyś gra mnie ciekawiła, ale cóż, okazało się, że stampunk to nie moja filiżanka herbaty. Ale odziwiam za wiernośąc konwencji i tematyce... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. @Paladyn:
    Myślę, że z Travellerem u mnie jest tak, jak u Ciebie z CF - nie moja filiżanka herbaty. O ile mogłabym zagrać (są MG u których zagram w dokładnie wszystko), to z pewnością bardzo ciężko byłoby mi to prowadzić.

    Co do wierności - taka znowu wierna nie jestem. Właśnie szykuję się do prowadzenia A Dirty World. :P

    OdpowiedzUsuń
  5. O, to czuję się rozgrzeszony. Miewam wyrzuty sumienia, że te moje kochane adeki czasami zostawiam...

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie jednym systemem żyje Mistrz Gry ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale ja mam wrażenie, że nieużywane gry spoglądają na mnie z półki z wyrzutem. O, na przykład Mage: the Sorcerer's Crusade łypie okiem :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Też tak mam, ale staram się pocieszać: dopóki w swojej kolekcji mam mniej niezagranych RPG-ów, niż nimdil w swojej sytuacja jest pod kontrolą :P

    OdpowiedzUsuń
  9. A nie idziesz na łstwiznę? :)

    OdpowiedzUsuń

comments